28 mar 2011

Wywiad z Jazz Mozrou, cz. 1.

A.L.: Zacznijmy od...

J.M.: Urodziłam się w Brukseli, w 1984 roku. Matka — Francuzka, ojciec — Belg, i przedstawianie się miejmy z głowy.

A.L.: Zaraz, chwileczkę; tylko tyle?

J.M.: A co chciałbyś jeszcze wiedzieć?

A.L.: Wiem, że sporo podróżowałaś. To chyba miało na Ciebie jakiś wpływ.

J.M.: Tak, chyba miało, ale nie taki, o jakim myślisz. Matka ciągnęła mnie wszędzie ze sobą. Nie znosiłam tego, bo to zawsze wiązało się z utratą znajomych i przyjaciółek. Co tam robiłam? W dużej mierze nudziłam się. A co ona tam robiła? — Nie chciałbyś wiedzieć, a ja nie chcę o tym rozmawiać i tego wspominać. Mieszkałam w Hiszpanii, w Grecji, w Niemczech, we Włoszech, w Indiach, w Meksyku, w Chile. Te nazwy brzmią miło i ekscytująco, ale miejsca, w których przemieszkiwałam z matką, wcale nie wyglądały jak z pocztówek. Właściwie zawsze byłam sama. A jak już z kimś się zaprzyjaźniłam, to nagle przenosiłyśmy się w inne miejsce. Hmmm... Właściwie to przez tę samotność miałam sporo czasu na muzykowanie. W 2004 roku wreszcie ubłagałam matkę, żebyśmy wrócili do Brukseli. Jak już wróciłyśmy, to zaklinałam się w duchu, że już do końca życia nie ruszę się nawet za rogatki miasta, ale wyszło inaczej. Matka zmarła trzy lata później, a ja zostałam sama bez grosza przy duszy i do łba mi strzeliło, żeby przenieść się do Francji. [jeśli chcesz przeczytać więcej, przejdź na stronę]